148-metrowe wieżowce powstaną w Letnicy
Wysokie budynki od lat wzbudzają w Gdańsku kontrowersje. Choć żyjemy w świecie, w którym planuje się ponad kilometrowe konstrukcje, u nas zdarzają się protesty przeciwko ośmiokondygnacyjnym, niespełna 30-metrowym "wieżowcom", a przecież nawet na Głównym Mieście można spotkać porównywalnej wysokości kamienice - pisze Karol Spieglanin, prezes stowarzyszenia Forum Rozwoju Aglomeracji Gdańskiej.
Budynki o wysokości mniej więcej 100 m są kością niezgody na Młodym Mieście. Bez większych dyskusji budynki o takiej wysokości powstają w Hamburgu czy Amsterdamie, do których tak często odwołujemy się z racji wspólnych, hanzeatyckich korzeni.
Takie obiekty powstają też w innych polskich miastach i nie piszę tu o Warszawie, lecz o Katowicach czy Wrocławiu. W tym pierwszym jeden z inwestorów buduje obecnie dwa stumetrowe budynki. To ten sam deweloper, którego projekt 97-metrowego budynku na Młodym Mieście nie został zaakceptowany.
Ale w Gdańsku nie ma miejsca na rozmowę o detalach - wysoki budynek to zło, betonoza, szkarada. Kto może zgłasza weto bez zerkania na projekt.
Czy to dobrze? Odpowiedź brzmi: oczywiście nie.
Wieżowce w Gdańsku mają sens
Czy w Gdańsku powinno się budować wysokie, np. 100-metrowe, budynki?
Po drugie: zwarte miasto to miasto ekonomiczne. Czym więcej ludzi zamieszka na Dolnym Tarasie, tym mniej dróg, torów, instalacji potrzebujemy, aby ich dobrze skomunikować i obsłużyć. Wysokie budynki - przy odpowiednim rozplanowaniu - tylko to ułatwią.
Po trzecie: któż z nas nie chciałby mieszkać z widokiem na morze? Niestety ukształtowaliśmy miasto tak, że zdecydowanie łatwiej jest u nas kupić mieszkanie z widokiem na wysypisko niż na wodę. Oferta mieszkań z widokiem na zatokę ogranicza się w większości albo do pięćdziesięcioletnich blokowisk, albo do blokowisk współczesnych z cenami porównywalnymi z Miami. Widok na morze w nowym budownictwie jest dobrem luksusowym, a w naszych warunkach mógłby być dobrem powszechnym.
Niechęć wynika z zaniedbań i błędów
Co zatem sprawia, że na hasło "wieżowiec" tak wielu mieszkańców Gdańska dostaje gęsiej skórki? Że większość komentujących pod tym tekstem za nic będzie miało wymienione wyżej plusy?
To, że nam, gdańszczanom, wysoka współczesna zabudowa i hasło "wieżowiec" kojarzą się z fatalną architekturą i problemami.
Wieżowce to te obrzydliwe bloki wciśnięte między kamienice przy ul. Wałowej, stojące nieopodal pomnika Poległych Stoczniowców, będące jedną z najgorszych kart naszej polityki planistycznej.
Wieżowce Bastionu Wałowa na Młodym Mieście. Film z 2018 r.
Wieżowce to zamknięte osiedle na granicy Przymorza i Zaspy, które ograniczyło wielu mieszkańcom dojście do przystanków autobusowych.
Wieżowce to szklane budynki na uboczu Oliwy, które nijak nie pasują do charakteru dzielnicy i które wygenerowały całą masę problemów komunikacyjno-parkingowych w okolicy.
Z takim zestawem skojarzeń wieżowce same w sobie stały się u nas nieprzepracowaną społecznie traumą. Prawdę mówiąc, trudno dziwić się w tym kontekście protestom przeciwko 30-metrowym punktowcom. Mieszkańcy ze strachu właściwie wolą nie mieć koło siebie żadnej nowej inwestycji, bez względu na jej wysokość. Wysokość staje się tylko wytrychem ułatwiającym krytykę czy protest.
Ale gdy inwestycja ma powstać na zarośniętym nieużytku, wtedy do gry wchodzi hasło "betonoza", "betonowanie miasta" i "republika deweloperów".
Rzeczowa dyskusja na temat kształtu inwestycji przegrywa z emocjami i prostymi hasłami. Konkrety interesują garstkę aktywistów z zamiłowaniem do urbanistyki.
Miasto odpuszcza zabudowę pasa nadmorskiego
Kilka dni temu władze miasta pokazały plany rozwoju dla nadmorskiej części Brzeźna i Przymorza. Ze względu na krytykę i w obawie przed protestami nie podwyższyły na części działki zabudowy do "oszałamiających" 21 m.
Tymczasem jest to idealny teren, aby wybudować kawałek żywej dzielnicy, w genialnej w skali kraju lokalizacji, która naprawdę przybliżyłaby - w końcu - Gdańsk do morza. Czy ktoś jeszcze pamięta, jak 10 lat temu był to głośny postulat w lokalnym dyskursie, tak często padający z ust ówczesnych aktywistów?
Marnujemy świetny teren
Co zrobimy z tak atrakcyjną działką? Zmarnujemy ją tak, żeby tylko za bardzo nikogo nie zdenerwować. Czy będzie to poszerzenie zieleni z parku Reagana? Nie, bo teren zabudujemy i częściowo ogrodzimy. W płaszczyźnie poziomej wylejemy tyle samo betonu bez względu na wysokość inwestycji. Zwolennicy braku zabudowy w tym rejonie i przeciwnicy powszechnej "betonozy" nie będą zwycięzcami.
Czy będzie to tętniący życiem kawałek dzielnicy? Nie, powstanie garść superdrogich apartamentów, niedostępnych dla przeciętnego zjadacza chleba. Zwolennicy zabudowy i zbliżenia miasta do wody też nie będą zwycięzcami.
Nauczka na przyszłość?
Skoro jednak tak bardzo marnujemy potencjał, może nadszedł najwyższy czas, aby wspomnianą traumę przepracować? Aby drastycznie zmienić politykę planistyczną i zacząć odzyskiwać w tym zakresie zaufanie mieszkańców? Aby mieszkańcy, potencjalni inwestorzy, władze miasta i miejscy planiści przestali widzieć w sobie nawzajem wrogów?
Inwestorzy powinni być tym zainteresowani, w końcu to leży w ich interesie. Mieszkańcy w sumie też powinni być zainteresowani - również leży to w ich interesie, poza tym zawsze znajdzie się lepszy sposób na spędzenie wolnego czasu niż organizowanie protestów.
Otwartym pozostaje pytanie, czy władze miasta są na to gotowe.